Dziś herbata o jakiej jeszcze nie pisałem na blogu. Raw pu-erhów próbowałem już kilka, ale szczerze - nie mam o nich zbyt dużego pojęcia.
Piję herbatę 2010 Gu Pu Er "Bang Wei Mountain" Raw Pu-erh zakupioną w sklepie yunnansourcing.com ponad pół roku temu.
Jak na surowego pu-erha nie ma ona intensywnego smaku, choć wyraźnie wyczuwalna jest cierpkość. Producent pisze, że została ona wytworzona z wiosennych liści z pierwszego zbioru. Góra Bang Wei znajduje się w miejscowości Lancang w regionie Simao w prowincji Yunnan. Krzewy herbaciane Bang Wei są naturalnie występującą hybrydą krzewów o małych i dużych liściach, które charakteryzują się kwiecistym aromatem i cierpkością. Z wiekiem cierpkość powinna stopniowo przekształcać się w nuty czekoladowe. Jak na razie czekoladowości nie wyczuwam :) ale mimo to jest najsmaczniejszym raw pu-erhem jakiego dane było mi kosztować.
Herbata na dziś
Blog o herbacie i moich z nią przygodach ;)
poniedziałek, 17 listopada 2014
środa, 7 maja 2014
Duch puszczy - herbatka owocowa
Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota na odrobinę odmiany w sferze napojów, często sięgam wtedy po co nowego, czego jeszcze nie znam. Herbatki owocowe (nie mylić z herbatami, herbatka nie zawiera liści krzewu camellia sinensis) gościły w moim kubku niejednokrotnie (choć nie jestem ich wielkim fanem), ale tej konkretnej jeszcze nie próbowałem, a słyszałem o niej wiele dobrego :)
Duch Puszczy to mieszanka malin, rodzynek, hibiskusa i jeszcze kilku składników. Do tego niewątpliwie skosztował on aromatu, gdyż pachnie ładnie, intensywnie, owocowo. Mieszanka ma ciemną barwę i jest ciężka (rodzynki robią swoje). Wsypuję do kubka 3 łyżeczki, lubię jak jest dużo suszu. Zalewam wrzątkiem i odstawiam do zaparzenia na kilka minut. W międzyczasie w pokoju uwalnia się owocowy aromat :)
Po kilku minutach owoce napęczniały wypełniając kubek niemal do połowy. Herbatka ma kwaskowy, owocowy smak, myślę, że warto ją posłodzić. Kolor ciemnoczerwony, cieszy oko. Po wypiciu wyjadam łyżeczką to co zostało, rodzynki są najlepsze :)
Oceniam Ducha Puszczy bardzo pozytywnie, mimo, że nie raczę się na co dzień takimi napojami.
Duch Puszczy to mieszanka malin, rodzynek, hibiskusa i jeszcze kilku składników. Do tego niewątpliwie skosztował on aromatu, gdyż pachnie ładnie, intensywnie, owocowo. Mieszanka ma ciemną barwę i jest ciężka (rodzynki robią swoje). Wsypuję do kubka 3 łyżeczki, lubię jak jest dużo suszu. Zalewam wrzątkiem i odstawiam do zaparzenia na kilka minut. W międzyczasie w pokoju uwalnia się owocowy aromat :)
Po kilku minutach owoce napęczniały wypełniając kubek niemal do połowy. Herbatka ma kwaskowy, owocowy smak, myślę, że warto ją posłodzić. Kolor ciemnoczerwony, cieszy oko. Po wypiciu wyjadam łyżeczką to co zostało, rodzynki są najlepsze :)
Oceniam Ducha Puszczy bardzo pozytywnie, mimo, że nie raczę się na co dzień takimi napojami.
piątek, 13 grudnia 2013
Czajnik ceramiczny? – w czym parzyć herbatę
Gdy pijemy coś poza torebkową herbatą, niezbędne staje się
naczynie przystosowane do parzenia herbaty. Usuwanie fusów z kubka łyżeczką,
mimo uspokajającego działania herbaty, może przysporzyć nerwicy. ;) Poniżej
przedstawiam listę naczyń do parzenia herbaty wraz z opisem – które do czego
najlepiej się nadaje.
Czajnik ceramiczny – chyba najpopularniejsze w Polsce naczynie
do parzenia herbaty. Są one łatwo dostępne, w niezliczonych kolorach, wzorach i
kształtach dlatego nawet wybredny herbaciarz znajdzie odpowiadający jego gustom
czajnik. Problemem może być dobranie odpowiedniej pojemności czajnika
ceramicznego. Nawet półlitrowy czajnik może być za duży jeśli pijemy np. herbatę
zieloną samemu (2-3 parzenia to już 1-1,5l herbaty - nie każdy jest w stanie
jednorazowo tyle wypić), dlatego trzeba poszukać towarzystwa do herbacianych
degustacji lub małego czajniczka (200 ml lub mniej). Ważne aby taki czajnik
posiadał ceramiczny zaparzacz bądź filtr zakładany na dzióbek wyłapujący fusy.
Czajnik ceramiczny |
Czajnik żeliwny – lepsza wersja czajnika ceramicznego.
Dłużej niż ceramiczny trzyma ciepło, więc łatwiej jest przyrządzić w nim herbatę,
która musi parzyć się cały czas w tej samej temperaturze; dodatkowo między parzeniami
nie pozwala listkom się wychłodzić. Żeliwo jest cięższe od ceramiki, więc
czajnik jest stabilniejszy, poza tym nie zbije się on łatwo. Ważne aby był
szkliwiony wewnątrz – zapobiega to rdzewieniu i ułatwia czyszczenie czajnika.
Czajnik żeliwny |
Czajnik Yixing – jest to czajnik powstały z gliny, wydobytej
z gór w pobliżu miasta Yixing, w prowincji Jiangsu. Czajniki Yixing to
tradycyjne chińskie naczynia do parzenia dobrych utlenianych herbat (czarne,
pu-erh, oolong). Oryginalne kosztują niemałe pieniądze, lecz inwestycja w taki
czajnik zwraca się, gdyż z każdym parzeniem przyjmuje on walory herbaty oddając
je w kolejnych parzeniach. Z tego powodu, w jednym czajniku Yixing należy
parzyć zawsze ten sam rodzaj herbaty. Ważne – czajniki Yixing można myć wyłącznie
wodą bez detergentów.
Czajnik Yixing |
Czajnik szklany – coś dla osób, które lubią podglądać
herbatę. :) Szkło pozwala podejrzeć jak herbata rozwija się i pokazuje swoje
piękno, dlatego polecany jest do zaparzania herbat kwitnących. Niestety szkło
bardzo słabo trzyma temperaturę, dlatego czajniki te szybko wychładzają się
między parzeniami. Czasami posiadają one tłoki, które pozwalają oddzielić fusy
od naparu regulując czas zaparzania. Ważne – czajniki szklane są niezwykle
podatne na uszkodzenia mechaniczne. ;)
Czajnik szklany |
Gaiwan lub shiboridashi – są to najczęściej niewielkie
czarki z przykrywką (gaiwan również z podstawką) w których parzy się, a czasami
także pije herbatę. Są one doskonałe do parzenia herbaty metodą gongfu cha
jeśli przygotowujemy napar tylko dla siebie. Wymagają one wprawy w obsłudze.
Gaiwan |
Kubek z zaparzaczem – najprostsze „w obsłudze” naczynie do przyrządzania
herbaty. Często jest wybierany przez osoby, które nie mają czasu na parzenie herbaty
w czajniku czy gaiwanie. Nadają się dla osób niewymagających i lubiących
prostotę.
Kubek z zaparzaczem |
Myślę, że przedstawiłem i scharakteryzowałem wszystkie
najważniejsze naczynia do parzenia herbaty. W razie pytań służę pomocą w
komentarzach. :)
Etykiety:
akcesoria
czwartek, 31 października 2013
Recenzja dań szczecińskiej restauracji Opera
Mimo, że bardzo lubię dobrą kuchnię, do tej pory nie miałem okazji przelewać na bloga swoich doświadczeń związanych z jedzeniem, pisząc wyłącznie o napojach. Sytuacja zmieniła się po otrzymaniu propozycji wzięcia udziału w akcji portalu urodaizdrowie.pl "Blogerzy smakują z restauracjami".
Udział w akcji wzięła szczecińska restauracja Opera, znana kiedyś jako "Na kuncu korytarza" (Restauracja OPERA Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie ul. Korsarzy 34), którą czwartkowy wieczór odwiedziłem wspólnie z moją żoną. Restauracja położona jest w Zamku Książąt Pomorskich w pięknym miejscu Szczecina, nieopodal Wałów Chrobrego. Sala restauracji jest podłużna, podzielona w ten sposób, że stoliki są schowane w niszach nadając kameralny klimat. Uwagę przykuwa granatowy sufit i zdobiące go złociste gwiazdy. :)
Menu jest bardzo przemyślnie zorganizowane i pięknie okraszone zabawnymi rysunkami. Zdecydowaliśmy się posmakować:
- Biust kaczy duszony w wermucie, podawany z sosem śliwkowym i
kluseczkami
- Wyborniaście finezyjny gulasz jagnięcy podduszony na jogurcie
tureckim, zamulony pomidorami a podawany z kluseczkami
- Pierogi ruskie z cebulką
- Tort czekoladowo-wiśniowa rozkosz
Obsługa była bardzo miła i kompetentna, a na dania nie musieliśmy długo czekać.
Gulasz jagnięcy wręcz rozpływał się w ustach. Mięso było miękkie, a połączenie jogurtu tureckiego z pomidorami doskonale wpasowało się w mój gust. Ucieszony tak dobry daniem postanowiłem sprawdzić, jak kucharz poradził sobie z tradycyjnym polskim daniem jakim są ruskie pierogi. Nie zawiodłem się, były smaczne, a lekko pikantny farsz nie pozostawiał niczego do życzenia.
Moja żona również była bardzo zadowolona:
"Danie, które od razu przykuło moją uwagę opisane było w menu jako biust kaczy duszony w wermucie. Przyznam, kaczkę spożywałam dosłownie kilka razy w życiu, ale za każdym była to kaczka przyrządzona w domowej kuchni. Wino to nie tylko doskonały trunek, ale często smakowity dodatek do wszelkiego rodzaju mięs. Danie kusiło więc jeszcze bardziej. Moje obawy budziły jedynie wymienione obok kluseczki, które nijak nie mogły zdobyć mojego zaufania. Postanowiłam jednak, że zaryzykuję. W końcu niekoniecznie wychodzi się do restauracji aby próbować wiecznie tych samych, sprawdzonych dań i trzymać się bezpiecznych zestawów.
Podczas gdy moje danie było przygotowywane, miałam chwilę czasu aby dokładniej przyjrzeć się wystrojowi wnętrza, w którym zajmowałam stolik razem z mężem. Restauracja była przytulna, światło przygaszone tak, aby spotęgować romantyczny nastrój. Moją uwagę zwróciły napisy na ścianach, które zapewne pozostawili po sobie zadowoleni goście. Tworzyło to niezwykły klimat nadając temu miejscu swój własny charakter. Wsłuchiwałam się w subtelną melodię, która pobrzmiewała w tle. Nie była za cicha ani za głośna. Jazz i zmyślne improwizacje na pianinie. Coś co wpasowało się atmosferę lokalu.
Moje zamówienie zostało przyniesione przez uprzejmą i sympatyczną panią. Z reguły zawsze zwracam uwagę na wygląd dań. Lubię gdy jedzenie już samą kolorystyką, kształtem i kompozycją zachęca do konsumpcji. Pierś kaczki została pokrojona na drobne i cienkie plastry, polana obficie sosem śliwkowym. Kluseczki były dosyć małe i okrągłe. Danie prezentowało się naprawdę dobrze.
Sam smak kaczki był dla mnie zaskoczeniem. Dosyć dużym zaskoczeniem, bowiem nie było tu tego charakterystycznego posmaku dla mięsa tego ptaka. Nie było tej cierpkości. Filet był bardzo dobrze przyrządzony, miękki, wprost idealny. Z sosem śliwkowym i o dziwo z kluseczkami, tworzył niezwykle udaną i smaczną kompozycję. Sos był słodki, lekko kwaśny. Danie okazało się być sycące. Delektowałam się każdym jego kęsem."
Na deser zjedliśmy po sporym kawałku tortu czekoladowo-wiśniowego z kawą oraz herbatą (nie trzeba chyba pisać kto co pił ;) ).
Udział w akcji wzięła szczecińska restauracja Opera, znana kiedyś jako "Na kuncu korytarza" (Restauracja OPERA Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie ul. Korsarzy 34), którą czwartkowy wieczór odwiedziłem wspólnie z moją żoną. Restauracja położona jest w Zamku Książąt Pomorskich w pięknym miejscu Szczecina, nieopodal Wałów Chrobrego. Sala restauracji jest podłużna, podzielona w ten sposób, że stoliki są schowane w niszach nadając kameralny klimat. Uwagę przykuwa granatowy sufit i zdobiące go złociste gwiazdy. :)
Menu jest bardzo przemyślnie zorganizowane i pięknie okraszone zabawnymi rysunkami. Zdecydowaliśmy się posmakować:
- Biust kaczy duszony w wermucie, podawany z sosem śliwkowym i
kluseczkami
- Wyborniaście finezyjny gulasz jagnięcy podduszony na jogurcie
tureckim, zamulony pomidorami a podawany z kluseczkami
- Pierogi ruskie z cebulką
- Tort czekoladowo-wiśniowa rozkosz
Obsługa była bardzo miła i kompetentna, a na dania nie musieliśmy długo czekać.
Gulasz jagnięcy wręcz rozpływał się w ustach. Mięso było miękkie, a połączenie jogurtu tureckiego z pomidorami doskonale wpasowało się w mój gust. Ucieszony tak dobry daniem postanowiłem sprawdzić, jak kucharz poradził sobie z tradycyjnym polskim daniem jakim są ruskie pierogi. Nie zawiodłem się, były smaczne, a lekko pikantny farsz nie pozostawiał niczego do życzenia.
Moja żona również była bardzo zadowolona:
"Danie, które od razu przykuło moją uwagę opisane było w menu jako biust kaczy duszony w wermucie. Przyznam, kaczkę spożywałam dosłownie kilka razy w życiu, ale za każdym była to kaczka przyrządzona w domowej kuchni. Wino to nie tylko doskonały trunek, ale często smakowity dodatek do wszelkiego rodzaju mięs. Danie kusiło więc jeszcze bardziej. Moje obawy budziły jedynie wymienione obok kluseczki, które nijak nie mogły zdobyć mojego zaufania. Postanowiłam jednak, że zaryzykuję. W końcu niekoniecznie wychodzi się do restauracji aby próbować wiecznie tych samych, sprawdzonych dań i trzymać się bezpiecznych zestawów.
Podczas gdy moje danie było przygotowywane, miałam chwilę czasu aby dokładniej przyjrzeć się wystrojowi wnętrza, w którym zajmowałam stolik razem z mężem. Restauracja była przytulna, światło przygaszone tak, aby spotęgować romantyczny nastrój. Moją uwagę zwróciły napisy na ścianach, które zapewne pozostawili po sobie zadowoleni goście. Tworzyło to niezwykły klimat nadając temu miejscu swój własny charakter. Wsłuchiwałam się w subtelną melodię, która pobrzmiewała w tle. Nie była za cicha ani za głośna. Jazz i zmyślne improwizacje na pianinie. Coś co wpasowało się atmosferę lokalu.
Moje zamówienie zostało przyniesione przez uprzejmą i sympatyczną panią. Z reguły zawsze zwracam uwagę na wygląd dań. Lubię gdy jedzenie już samą kolorystyką, kształtem i kompozycją zachęca do konsumpcji. Pierś kaczki została pokrojona na drobne i cienkie plastry, polana obficie sosem śliwkowym. Kluseczki były dosyć małe i okrągłe. Danie prezentowało się naprawdę dobrze.
Sam smak kaczki był dla mnie zaskoczeniem. Dosyć dużym zaskoczeniem, bowiem nie było tu tego charakterystycznego posmaku dla mięsa tego ptaka. Nie było tej cierpkości. Filet był bardzo dobrze przyrządzony, miękki, wprost idealny. Z sosem śliwkowym i o dziwo z kluseczkami, tworzył niezwykle udaną i smaczną kompozycję. Sos był słodki, lekko kwaśny. Danie okazało się być sycące. Delektowałam się każdym jego kęsem."
Na deser zjedliśmy po sporym kawałku tortu czekoladowo-wiśniowego z kawą oraz herbatą (nie trzeba chyba pisać kto co pił ;) ).
Subskrybuj:
Posty (Atom)